6 sierpnia 2015

Uwaga! Przez dziurę w płocie wleciał czarny kot - kilka słów od Kuroneko

Witam!
Dzisiaj Dziennikami Destiny zawładnę ja - Kuroneko z bloga kotnasluzbie.blogspot.com Plan jest, chęci tez.... zobaczymy na koniec, co wyszło z ustaleń. No nic... wypadało by się przedstawić.
Kuroneko AmbitneNazwisko

Na imię mam Kuroneko, na razie nieoficjalnie, ale powiedzmy, że to jedyne obowiązujące tutaj określenie. No, może jeszcze Kuro ujdzie, jako skrót. Mam niespełna 19 lat, ukończyłam szkołę językową i liceum na profilu matematyczno-informatycznym, a od października zaczynam udawanie nauki matematyki na UŚ'u. Nieważne. Jako się już rzekło, piszę Kota na służbie Jego Finansowej Mości, opowiadania o bliżej nieokreślonym profilu z fantastyką, kryminałem, komedią, yaoi, obyczajówką i kilkoma innymi gatunkami w metryczce plus do tego trochę mojej wersji Czubówny o faunie akwaryjnej. Nieważne. Zajmuję się grafiką, literaturą, matematyką, szeroko pojętą bronią białą i językami obcymi - angielskim, japońskim, rosyjskim i polskim. (Też nieważne.) Ten ostatni jest bodaj "najobcejszy" dla niektórych ludzi żyjących między Bugiem a Odrą (pozwolę sobie określić ich po ziemkiewiczowsku "Polactwo, bo słowo Polacy nie chce mi przejść przez gardło"), dlatego też zajmę się właśnie nim w wywodzie poniżej.


 No dobrze, to ja może zacznę na początku, skończę na końcu, prąc do tego momentu ciągiem przyczynowo-skutkowym. Warto by napisać, skąd wziął się (dość sędziwy już) wykład, który pozwolę tu sobie autorytatywnym prawem "mój post - moje literki" zamieścić.
Prawie jak wszystkie najlepsze pomysły - przez przypadek. Rzecz działa się bodaj w początkach mojej nauki licealnej, z całą pewnością na godzinie wychowawczej z historykiem, do którego posiadam wielki sentyment prywatny. Człowiek ten, jakby nie było, osoba wykształcona, a przy tym w stałym kontakcie z młodzieżą, w tym swoją córką-gimnazjalistką, zauważył podczas luźnej rozmowy coś, co dla mojego pokolenia może i jest znane, ale jakoś bez większej uwagi, a szkoda. A mianowicie - że językiem polskim zawładnęły 3 wyrazy, będące stopniowaniem jednej myli: spoko, zajebisty i epicki.
Jako się rzekło, te trzy wyrazy zmonopolizowały niemal młodzieżowy język, wypierając cała gamę określeń, w tym również slangowych. Kiedy dziewczyna była miła, inteligentna, kobieca, pełna wdzięku, uczynna, czy choćby i fajna, cool. Teraz jest to spoko dupa, czy wręcz (jeśli istota ta posiada bardzo dużo pozytywnych cech) zajebista dupa. Kiedyś książka była wciągająca, z wartką akcją, pouczająca - dziś jest spoko. Kiedyś bluzka miała modny krój, przyjemny dla oka kolor, była wygodna, uszyta z dobrego materiału - dziś jest to spoko bluzka. Kiedyś wykładowca mówił ciekawie, był kreatywny, potrafił sięgnąć do serc i umysłów uczniów - dzisiaj jest to spoko belfer. Można by tak w nieskończoność.
Opisaną powyżej zależność nasze pokolenie (w tym i ja, poniekąd przyznająca sobie z racji oczytania i częstego pisania stołek wyżej w tej hierarchii skretynienia) traktowało jak co naturalnego, może i niezbyt ładnego, ale kto by się tym przejmował, w końcu język ewoluuje i w ogóle poszłem, przeszłem (blisko miałem. Jakbym miał daleko, to poszedłem). Wszyscy może i wią, że to nie w porządku, ale i tak nie będą się przecież produkować i wymyślać cudów na kiju, jak można rzucić "spoko" i temat wyczerpany. Bo przecież mózg to taka mała skrzynka, nie ma co zawalać jej śmieciową wiedzą o języku ojczystym, jak można zamiast tego nauczyć się wszystkich skrótów do Skyrim'a i nakurwiać smoki jeszcze wygodniej. O ile mi wiadomo, to przez długi czas na pierwszym roku kierunków humanistycznych (pewnie w dalszym ciągu) jest pewne dowiadczenie Asha - przed ankietowanymi kładziono dwie kartki. Jedna z odcinkiem X i druga z odcinkami A, B, C, z których to odcinek A był dłuższy, odcinek C krótszy, a odcinek B równy odcinkowi X. Doświadczenie polegało na określeniu przez ankietowanego, który odcinek jest równy odcinkowi X. Haczyk polegał na tym, że przed ankietowanym na to samo pytanie odpowiadali przy nim podstawieni ludzie i zgodnie pokazywali na wyraźnie dłuższy A. Mylicie, że ankietowany użył własnego mózgu i wskazał prawidłową odpowiedź?  Pytanie oczywiście retoryczne. Gdy symulanci wahali się, choćby i miedzy dwoma złymi odpowiedziami, ankietowany czuł się zachęcony do mylenia samodzielnego, ale skoro 10 owiec szczeka, to i jedenasta stwierdzi, że lepiej nie beczeć, tylko robić to, co inne. Było kilka różnic, powiedzmy - im lepiej był ubrany pozorant, tym większy jego wpływ na decyzję, itp., ale ogólniki takie same.
A piszę to właśnie po to, żeby pokazać, że nawet te "lepsze" jednostki podporządkują się kultowi "spokoizmu", jeśli nie znajdą oparcia do korzystania ze swojego zasobu słownictwa. Jednostki takie będą się pewnie poczuwać za lepsze i myśleć sobie w samotności, że inni są gorsi, bo oni tylko udają, a reszta to tak na serio. Ale może jest jak w tym opowiadaniu Lema, gdzie wszyscy przebierali się za roboty, bo myśleli, że są jedynymi ludźmi i jeśli się ujawnią, to zginą, podczas gdy tak na prawdę na planecie nie było już dawno ani jednego robota.
Tylko musi się wreszcie znaleźć ten odważny, który ściagnie kostium i powie "tak, jestem człowiekiem", "tak, irytuje mnie spokoizm, znam więcej słów niż to jedno", "tak, poszedłem, nie ma faktów nieautentycznych", a może i reszta osób zacznie używać własnego rozumu i się zastanowi, że "kurczę, chyba jednak ten odcinek B jest taki sam".
No cóż... mój ambitny plan zakładał, że zrobię jedynie mały wstępniak i na przykładzie pewnego opowiadania pokażę, jak ogromna różnica jest pomiędzy prawdziwą polszczyzną, a spokoizmem. Że mimo wszystko ten drugi nie może dojść do władzy, bo sami nie będziemy wiedzieć, o czym mówimy. Że jak w orwerowskim "dobre++", bogactwo językowe to bogactwo zmysłów, fantazji, plastyczności przekazu, ale także (a może i przede wszystkim), że to warunek konieczny, żeby nie skretynieć do końca, nie zatracić mowy ojczystej i zamienić jej na "spikowanie po ingliszu". Że czas najwyższy przywrócić Polakom język polski w pakiecie z ich rozumami.
I niech, kto bez winy, pierwszy przestanie szczekać, a zacznie beczeć.

Na sam koniec pozwolę sobie jeszcze wstawić jednak to opowiadanie, jednak tylko w wersji spokoistycznej z nadzieją, że wnioski wyciągniecie już sami (opowiadanie na podstawie jakiego anime, fabuła nieistotna).


Dla spoko Gila

Sabrie płonęła. Płomienie spokoiły się faktem, że zostały powołane do życia i prześcigały się w pożeraniu coraz to nowych części miasta. Wokół rozchodziły się krzyki płonących lub mordowanych ludzi. Wszystkich ogarnęła niespokość. Wszystkich, z wyjątkiem grupy spoko ludzi, chronionych przed rozpoznaniem przez spoko płaszcze. Ich wyraźnie spokoiła sytuacja. Nie wiedzieli, po co tak właściwie to robią. Wiedzieli tylko, że tego chciał ich Pan, a oni wierzyli że jest to spoko. Alice rozglądała się dookoła, niespoko swojego losu. Marzyła, by ten koszmar się już skończył. By nagle obudził ją Cheshire i wszystko znikło, by było spoko. Marzyła… marzenia są ponoć zależne tylko i wyłącznie od nas. Ale rzeczywistość nie. Rzeczywistość potrafi być mniej spoko od najniespoko koszmaru. Krzyknęła z niespoko, gdy poczuła ucisk na kostce. Popatrzyła w dół. Na wpół żywy mężczyzna, służący rodziny Grodmentee, trzymał ją niespoko uściskiem, by zwrócić na siebie uwagę.
- Panienko Alice – wychrypiał ledwie słyszalnym głosem, tłumionym trzaskaniem ognia dookoła. – Panienko Alice… panienka musi za wszelką cenę uciekać od niego. On panienkę zabije. Panienka musi uciekać przed… - ręka zwolniła uścisk, gdy mężczyzna umarł. Alice rozszerzyła z niespoko oczy. Wiedziała, kogo miał na myśli służący i dość niespoko dziękowała Bogu/Losowi/komukolwiek-tam-w-górze-kto-teraz-patrzył-na-niespoko-stolicy-z-popcornem-w-buzi, że niespoko imię nie zostało wypowiedziane. Może to w jakiś sposób uchroni ją przed nim. Marzenia w końcu były spoko.

- Pośpiesz się wreszcie, Gil! Nie będziemy na ciebie tyle czekać! – Oz przystanął na chwilę, oglądając się za brunetem. Gilbert w końcu pojawił się w bramie.
- Sory, że to tyle trwało. Musiałem improwizować, żeby Break mnie w końcu puścił. Jak zacząłem mu wciskać tą naszą wspólną wersję, zaczął się łapać, że coś jest niespoko – tłumaczył się mężczyzna.
- Spoko, spoko. Alice nas zabije za spóźnienie, ale spoko – chłopak uśmiechnął się spoko na myśl o czekającej na nich w powozie dziewczynie. Oboje ruszyli pędem przed siebie, by jak najszybciej dołączyć do uciekającej z nimi dziewczyny. Gdy w końcu dobiegli do frontu pałacu, gdzie stała spoko dwukonna bryczka, o mało nie wpadli na szatynkę w spoko czerwonej sukni.
- Ile mam na was czekać, ciamajdy jedne!!! Myślicie, że nie mam nic bardziej spoko do roboty! – Alice od razu przeszła do ofensywy.
- Spoko, Alice – odpowiedzieli chórkiem Gilbert i Oz.
– Też się cieszę, że cię widzę w takim spoko nastroju – dodał blondyn.
- Ty mi się tu nie podlizuj. Cyrk nie będzie czekał specjalnie na ciebie. A ja nie mam zamiaru załapać się na sam koniec – prychnęła szatynka i wsiadła do powozu.
- Spoko, cyrk czekałby tylko, gdyby chodziło o ciebie – mruknął Gilbert.
- Co powiedziałeś???!!!
- Spoko, spoko – mężczyzna uśmiechnął się i razem ze swoim młodym mistrzem wsiadł do powozu.


W pokoju panował półmrok. Tuż przy wielkim oknie, na spoko fotelu, niemal tronie, siedział spoko mężczyzna. Przyglądał się dwukolorowymi oczami pluszowemu królikowi. Nie pierwszemu z resztą w tym dniu. Wziął do ręki nożyczki i powoli, na spoko odciął mu ucho, po czym wbił nożyczki w jego brzuch, rozpruwając go. Ze spoko kontemplacją, nieśpiesznie, systematycznie niszczył zabawkę. Stwierdził, że jego dzieło było spoko, niczym wynalazca z odkrycia ratującego ludzkość przed chorobą, czy głodem. W końcu skończył i odłożył „narzędzie zbrodni”. Pluszaka dalej trzymał w rękach, przyglądając się mu ze spoko satysfakcją. Wiedział, że ona będzie przez to nie spoko. I czerpał z tego spoko uciechę. Nie chciał jej zabić, spoko. Nie po raz drugi. Spoko, nie teraz. Wolał wyczekać spoko momentu, gdy wszystko zacznie się układać spoko, według leżącego teraz w rozsypce planu. Nagle zaświtała mu w głowie spoko myśl.
- Spoko – oznajmił sam sobie. W kącie pokoju nieznacznie poruszyła się białowłosa dziewczyna. Wiedziała, że nie mówił do niej. – W końcu mój spoko braciszek sam kiedyś mnie prosił, żebym mu wszystko wyjaśnił. Może wreszcie zrozumie, że nie może być tak nie spoko – tak, to był spoko plan! Mężczyzna nie mógł sam uwierzyć, że tak spoko rozwiązanie nie przyszło mu wcześniej do głowy.

Akrobata, zachęcony spoko brawami widowni, skoczył na linie, ze spoko zwinnością omijając kolegę. Pomimo, że niemal codziennie wykonywał ten numer dziesiątki razy, i tak poczuł przypływ adrenaliny. Poczekał, aż będzie miał spoko równowagę i powoli schylił się, by chwycić linę, na której stał. Gdy ustawił spoko uchwyt, stanął na rękach i przeszedł tak kilka kroków, zagłuszając bicie własnego serca spoko okrzykami widowni i pomrukami spoko lwów i tygrysów poniżej.
- Mówiłam, że będzie spoko – zaśmiała się Alice, wyraźnie będąca pod wrażeniem talentu cyrkowca.
- Spoko, to był spoko pomysł – Oz dołączył się do wiwatów.
- Jeden z twoich nielicznych spoko pomysłów, niespoko króliku – dodał brunet, nieco ośmielony faktem, że między nim, a dziewczyną siedział jego młody mistrz.
- Ach, ty… zobaczysz po przedstawieniu, ty… niespoko Kapeluszniku – fuknęła dziewczyna i wróciła wzrokiem do przedstawienia. Oz zaśmiał się, czuł się spoko z przebywania w towarzystwie dwóch najbardziej spoko poza wujem Oskarem osób. W pewnej chwili poczuł szarpnięcie rękawa. Spojrzał w stronę, skąd pochodziło źródło impulsu. Gilbert klęczał na podłodze, trzymając się jedną ręką za głowę i oddychając niespoko.
- Gil! – krzyknął, chwytając przyjaciela za ramię. Mężczyzna spojrzał na niego niespoko i syknął z bólu. Odsunął rękę od twarzy i szarpnął nią Oza na dół, przyciągając do siebie z całych sił. Chłopak objął spoko Gilberta i spoko gestem gładził jego plecy.
- Spoko – szeptał mu do ucha. – Wszystko będzie spoko. To pewnie tylko jakaś stara rana, zaraz będzie spoko – mówił, uspakajając mężczyznę. Ale Gilbert wiedział, że ta rana zaraz „nie będzie spoko”. Ona czyhała ukryta niemal przez całe jego życie i teraz pokazała się bardzo spoko, powodując ból silniejszy od fizycznego.

Wokół rozlegały się krzyki. Wszystko płonęło i trzeszczało niespoko, grożąc zawaleniem. Przy balustradzie, na wprost sali balowej stał spoko chłopiec z nieproporcjonalnie dużymi dla siebie nożyczkami. Przyglądał się wszystkiemu, co go otaczało.
- To nie moja wina – powiedział w próżnię. – To oni są niespoko. Ja to przecież robię spoko – uśmiechnął się spoko i przeszedł dwa kroki w poszukiwaniu bardziej spoko punktu widowiskowego. – To oni są niespoko, musiałem to zrobić dla Gilberta – powtórzył. Mówił to jeszcze kilka razy, wprawiając się w coraz bardziej spoko nastrój. – Teraz muszę zrobić tylko jedno, by dokończyć dzieła. Ta dziewczyna – Alice… nie – Wola Abiss’u… ona musi zginąć jeszcze. Dla Gila. On będzie wiedział, że to spoko. W końcu jest moim bratem. Wtedy będziemy mogli być spoko. Tylko we dwoje. I nic już nie będzie niespoko – chłopiec zaśmiał się spoko, po czym skoczył wprost w buchające płomienie. Wiedział, że i tak będzie spoko, a to była jedyna droga do najgłębszej platformy Abissu. Tylko tak mógł zakończyć swoje dzieło. Dzieło stworzone dla brata. Spoko dzieło zniszczenia, pożerające właśnie całą stolicę, wraz z jej mieszkańcami.



Kuroneko - kotnasluzbie.blogspot.com
sierpień 2015r

1 komentarz:

  1. Już mnie oczy bolą od czytania, ale było warto. No Kuro, widzę, że zaczynasz podbój blogosfery i gdzie się nie spojrzy można już zauważyć Twoją twórczość. Tylko w planach swojego zawładnięcia światem uwzględnij może mnie i zachowaj dla mnie jakąś patelnię.

    pannanikt001.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń